Konferencja w magicznym miejscu
Gdy dostałam zaproszenie an BBDays4IT w Bielsko Białej, próbowałam wyobrazić sobie jak to będzie, jednak gdy przybyłam na miejsce i zobaczyłam w jak magicznym miejscu leży Bielsko Biała, pomyślałam: to naprawdę świetne miejsce na taki developerski „hub” – góry blisko, a także Katowice i Kraków. Do tego samo miasteczko jest jakby żywcem wyrwane z Wiednia – naprawdę wspaniałe miejsce. Organizatorzy przyłożyli wszelkich starań, by wszystko było dopięte na ostatni guzik: od słonecznej pogody zamówionej parę miesięcy wcześniej po gadżety i ekipę filmującą. Naprawdę sztos. Nie musiałam się niczym martwić. Jednak w sobotę – w dzień mojej prelekcji – zaczęłam mieć zwyczajnego… pecha. Rano okazało się, że mój Apple Watch dokonał żywota i odmówił ładowania, potem rozerwała mi się bransoletka, którą dostałam na urodziny. Ja wiem, że nie należy być przesądnym, ale wszelki znaki na niebie i ziemi zwiastowały technologiczny środkowy palec skierowany w moim kierunku. Nieuchronnie.
Plan był prosty
Podłączyć iPada do przejściówki, przejściówkę do kabla HDMI i tyle, rzucić to na ekran przy pomocy projektora. Niestety to nie jest takie proste. Tak – przejściówka była ok, kabel ok, ustawienia ekranu na iPadzie – też próbowałam. NIC. Pół godziny przed prelekcją walczyłam wraz z kolegami i zastępem organizatorów – nic nie zadziałało. Wewnętrznie czułam taki taki stres, że miałam pustkę w głowie i miałam nawet atak paniki. Moje prezentacje są ręcznie rysowane, pisane – są dla mnie tak ważne, że całe moje poczucie bezpieczeństwa spoczywało w tym rysunku. Gdy wybiła godzina mojej prezentacji, moje serce zamarło i zrozumiałam tylko jedną rzecz: nie mam już czasu ani szans na wyświetlenie czegokolwiek oprócz pierwszego, powitalnego snapshota. Słyszałam pisk w uszach, ręce trzęsły mi się, a pot spływał mi po czole. Już wiedziałam. Nic z tego nie będzie, jeżeli natychmiast nie wezmę się w garść i nie zacznę po prostu mówić. Bez slajdów, obrazków. Tylko ja i publiczność. Cisza w oku cyklonu. Tak – to właśnie się dzieje: najgorszy scenariusz. Co dalej?
(Możesz sobie teraz obejrzeć Eminema w 8-mej mili, bo tak się czułam)
Tematem mojej prelekcji była… elastyczność
Jak bardzo musiałam być elastyczna w tym momencie? Bardzo. No, bo wiesz – łatwo jest mówić o tym, że w zmianach należy widzieć szansę, gdy ma się wszystko pod kontrolą. Jednak, gdy coś nie idzie po naszej myśli – przyznaję jest trudno widzieć zmianę w taki, a nie inny sposób. Dostałam szansę, by zobaczyć czy jestem w stanie improwizować i zwyczajnie mówić z serca o tym, co było dla mnie ważne i co chciałam przekazać zgromadzonym ludziom. Mój plan był tylko zarysem tego, co realnie miałam do powiedzenia, a teraz „wystarczyło” to przekazać w przystępny sposób. Więc… po prostu zaczęłam mówić. Zwyczajnie, jak do grupki przyjaciół o tym, co elastyczność oznacza, a czego nie. O granicach, o skutkach braku granic, czyli o wypaleniu zawodowym, ale przede wszystkim o tym, by iść dalej.
Mówiłam też o zaufaniu jako prawdziwym budulcu autentycznych środowisk, w których można właściwie prosperować jako osoba ludzka. I tak też było w tym momencie – mimo najgorszego w teorii scenariusza, czułam się bezpiecznie ze względu na atmosferę i organizację wydarzenia. Szczególnie chcę tu podziękować Agnieszce Zielińskiej za mega wsparcie i mega feedback.
Ogromna wdzięczność
Gdy już zakończyłam swoją prelekcję, poczułam taką ulgę jakby coś bardzo ciężkiego zeszło z moich pleców. Od tej pory – nie ma we mnie strachu, nie muszę polegać na technologii, ale też wiem, że wizualna część moich wystąpień to tylko wisienka na torcie – najważniejszy jest przekaz i jego wartość. Publiczność była też bardzo responsywna – uśmiechali się i śmiali z moich żartów. Widać było zaangażowanie – to zdecydowanie ładuje moje baterie! Czułam w kościach, że taki „fakap” może wystąpić prędzej czy później, ale… trafiłam na bardzo dobry układ zdarzeń i ludzi: wspaniałych organizatorów, publiczność i grupę wsparcia (Maciek, Marek, Decu i Bartek – dziękuję). No i cóż… widzimy się za rok BB!